wtorek, 26 lutego 2013

Rozdział XXXIV

- Ej, wy na serio twierdzicie, że dobrze idziemy? - zapytałam, kiedy już z jakąś godzinę szliśmy na ten cholerny komisariat.
- A co ja, nawigacja jestem?! Nie znam Częstochowy! - wrzasnął Bąku, a nam wszystkim ręce opadły.
- Po co my po nich wogóle idziemy?! Niech ich zamknął, zabiją, czy co tam chcą, ale po co tam my?! - użalał się Kłos i wcale się nie dziwie. 01.00 w nocy, zimno, pada śnieg, a my chodzimy bez celu po mieście.
- Mi jest zimno! Ja chcę kakałko! Mama zawsze mi dawała kakałko jak mi było zimno! - wyszeptał Zati.
- Umrzemy! Zasypie nas śnieg! - wrzeszczał Woik.
- Widze!!! - krzyknęłam i pobiegłam w stronę światła. - A niee, to tylko spożywczy... - wszyscy westchęli, co wydało głos, jakby spuszczono z nich powietrze.
- Kupmy chociaż kakałko! - Zati zrobił maślane oczy.
- Ty cioto, i gdzie je sobie zrobisz!? - trzepnął go Wytze, który chyba pierwszy raz się odezwał.
- Na komisariacie... jeśli dojdziemy...
- Mnie bolą nogi i kręgosłup i mi jest zimno i ja chcę spaać! - marudził Cupko.
- Dobra baby, musimy znaleźć ten pieprzony komisariat! - wydarłam się, przywołując chłopaków do porządku. Szliśmy, szliśmy i... szliśmy, a komisariatu jak nie było tak nie było...
- Musze siku. - powiedział stanowczo Zator i poszedł za najbliższy mur. - Eeeej! - usłyszeliśmy jego głos. Nie potrafię określić, czy był to odgłos tryumfu, bólu, złości, czy czego tam jeszcze, ale wszyscy pobiegliśmy do Pawła.
- Ten debil znalazł komisariat! - Kłosowi aż nogi się ugięły.
- Dostanę za to kakałko, okey? - przytaknęliśmy i pobiegliśmy do budynku, niczym do oazy na pustyni. Otworzyliśmy drzwi i zaczęliśmy ciężko oddychać.
- Gdzie wy kurna tyle byliście?! - wydarł się Winiar.
- Nie pytaj. Może ich pan już wypuścić? - westchnęłam.
- Oczywiście, że nie.
- Słucham?! Wleczemy się tu godzinę, marzniemy, głodujemy, a pan mi mówi, że ich nie wypuści?! - wkurzyłam się, a kilka siatkarzy parsknęło śmiechem, za co dostało ode mnie w piszczel. Facet wyszedł na chwilę, mówiąc, że idzie po kawę.
- A moje kakałko? - Zati był bliski płaczu, ale nikt nie zwracał na niego uwagi.
- Maja, zrób coś! - prosił mnie Wini.
- Ostatni raz ci ratuję dupę. Ostatni! - powiedziałam szybko, kiedy do pomieszczenia wszedł drugi policjant. - Panie władzo... - wydusiłam z siebie łzy. Całe szczęście, że tak potrafiłam! - Niech pan wypuści mojego brata! Przyznaję, jest czasem nadpobudliwy i lekkomyślny, ale tylko jego mam! - wrzeszczałam błagalnie. - Mama umarła, kiedy miałam 3 lata i tylko on się mną zajmował! Pan go nie może zamknąć! - zakończyłam pięknie przecierając oczy, przez co zrobiły się całe czerwone. Nie chciałam widzieć nawet min siatkarzy. Widziałam tylko, że policjant jest naiwny i nabrał się na moją gadkę. Wypuścił siatkarzy i ruszyliśmy w stronę domu.
- Ale ty byłaś... - zaczął Wini, ale nie skończył, bo walnęłam go w ramię. - Ale ty...
- Jeszcze słowo i sama dopilnuję, żebyś gnił w tym więzieniu. Jeszcze się odezwij. - powiedziałam, nawet nie patrząc na chłopaków.
- Stary... a jak schowasz wazon przed Dagmarą? - przypomniał Szampon, a Michał aż stanął.
- Ja chyba jednak wolę siedzieć za kratkami... Albo nie! - olśniło go. - Majuuś? - no pewnie, bo Majka jest głupia, i wszystko zwali na siebie. No ba ...
- Spadaj, limit pomocy już się skończył.
- To może kup jej taki sam wazon? - zaproponował Woik.
- To jest wazon z Indii!!! - wydarł się bezradnie Winiar.
- A co z moim kakałkiem? - przypomniał Zati.
- Twoje kakałko jest teraz najmniej ważne...
- Jak mi dacie kakałko to wam pomogę! - wrzasnął obrażony. Weszliśmy do domu. Siatkarze pobiegli odmrażać sobie stopy, a ja zrobiłam Pawełkowi to jego wymarzone kakałko.
- Eeech. - rozmarzył się. - No, teraz to wam mogę pomóc!
- Niby jak? - zapytał Winiar, zrezygnowany.
- Jeszcze nie wiem. - spuścił głowę. Postanowiliśmy olać Zatora, bo przecież on i tak nic nie wymyśli.
- Stary, a kto jej wogóle przywiózł ten wazon? - zapytał ze współczuciem Mario.
- Moja teściowa. - zapiszczał Michał.
- Uuu, Dagmara cię powiesi, a teściowa utnie głowę. - Bąku teatralnie poklepał kolegę po plecach.
- Rezerwuję miejsce w pierwszym rzędzie na egzekucji! - krzyknęłam, podnosząc rękę. Chłopaki rozeszli się do domów, Wini wstawił drzwi na swoje miejsce i poszedł spać.
        Rano, a raczej nie wiem, czy to jeszcze nie była noc, do pokoju wbiegł Michał.
- Majka, szybko, musimy wyjechać zanim przyjedzie Dagmara! - wyciągał mnie z łóżka.
- Debilu, usnęłam o 2.00, teraz jest 4.00 . Ogarniasz? - ziewnęłam, a Wini wyszedł z pokoju. Szybko wbiegłam pod kołdrę i delektowałam się ciepłem łóżka.
- Nie chcesz po dobroci, to zrobimy po mojemu. - powiedział Winiar, a po chwili miałam na głowie garść śniegu. Wyskoczyłam z łóżka jak oparzona... chociaż nie, bo przecież śnieg jest zimny...
        Powlekłam się do łazienki. Nawet nie zjadłam śniadania, bo przecież Dagmara wróci o 4.00 nad ranem.
- Masz ten plan treningów? - jakże ciepło powitał mnie fizjoterapeuta. Podałam mu zmoczone kartki, które zostały napadnięte przed Winiara, w drodze do samochodu. Dzisiaj dostałam pozwolenie, żeby już samej zajmować się chłopakami, więc czy tego chcieli, czy też nie, musiałam na kimś ćwiczyć. Podeszłam do Michała W., który wygodnie rozłożył się na podłodze.
- Kac? - zapytałam, a raczej stwierdziłam.
- Jaki kac?! Też mam prawo do kontuzji! - wydarł się i teatralnie chwycił za plecy.
- Jasne..
- Dwa piwa wypiłem! Dwa!
- No to chyba jeszcze na trzeźwo... - powiedziałam. Winiar zaczął przecząco kręcić głową. - Aha, zapomniałam ci powiedzieć, że zadzwoniłam do Dagmary. - mrugnęłam do niego, kładąc mu moje kolano na rękę. Przypadkowo! Z jego ust wydał się długi jęk. W tej chwili podszedł do nas trener Nawrocki.
- Maja, jak będziesz miała chwilę, to podejdź do mnie okey?
- Jasne. - uśmiechnęłam się. - To na czym stanęliśmy? - zapytałam Michała.
- Na mojej ręce. - wyjęczał, a kiedy podniosłam kolano, odetchnął z ulgą. - Po jakiego grzyba dzwoniłaś do Dagmary?!
- Drugie przykazanie siatkarskie : Nie wyzywaj nazwiska Wojtka Grzyba na daremno... - próbowałam uciec od odpowiedzi. Widząc jego wzrok, wkońcu się poddałam. - No ale nie była aż tak wkurzona...
- Serio?! - krzyknął z nadzieją. - Co powiedziała?!
- Że... masz... przejebane? - powiedziałam i zaczęłam uciekać.
______________
Nie komentujecie, nie dodajecie się do obserwatorów, chyba kończę to opowiadanie ; c

Life is brutal ... ;(

7 komentarzy:

  1. fajny rozdział :)
    czekam na kolejny :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja komentuję kiedy tylko mogę! Musisz mi wybaczyć, ale wróciłam po feriach do szkoły, jeszcze te mecze Sovii i Skry, zaległości (przed feriami byłam chora...). Przepraszam :c
    A co do rozdziału:
    Będę nieoryginalna, jak zwykle świetny, ryłam się przy ostatniej scenie i przy tym jak szukali tego komisariatu :D
    Biedny Zati w depresji... Przytulam go wirtualnie c:
    Pozdrawiam i zapraszam do siebie: siatkowka-nas-laczy.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  3. Rozdział świetny, tak jak całe opowiadanie. Czytalam go z uśmiechem na ustach ;) i nie radzę ci kończyć tego opowiadania ^^

    OdpowiedzUsuń
  4. Jaka panika ;D
    " Umrzemy! Zasypie nas śnieg! - wrzeszczał Woik."
    śmieszny rozdział :D

    OdpowiedzUsuń
  5. Człowiek weźmie na litość i od razu pomaga ;) :D

    OdpowiedzUsuń
  6. Ej, i tak miałam napisać. ;) Jestem stałą klientką.? o.O

    OdpowiedzUsuń
  7. Nie trzeba brać na litość;P hehe Opowiadania bardzo,bardzo,ale to bardzooooooooooooo wciaga! Pisz dalej!! ;D

    malina

    OdpowiedzUsuń