środa, 21 sierpnia 2013

Reklama.

Miałam nie pisać więcej blogów, ale nie wytrzymałam długo :D Tutaj macie link do kolejnego: http://faith-h0pe-love.blogspot.com/ . Tylko ostrzegam, że rozdziały mogą pojawiać się w różnych odstępach czasowych ;)
Całuję Was Kochani, RudyyKojot :3

wtorek, 6 sierpnia 2013

Epilog

`...Poczuj, jak wspaniale jest latać i fruń jak najwyżej po marzenia...`

<KLIK>

10 lat później... rok 2024.

- Skurcz kur*a! - wrzeszczał Borowski, kapitan polskiej reprezentacji, gwiazdka sportu. Za jego ostatni transfer do Trentino zapłacono tyle, co za średniej klasy piłkarza. Nienawidziłam tego faceta. Po chwili został zniesiony z boiska. - Co tak siedzisz?! - wydarł się w moją stronę.
- Oj, sory. Paznokieć mi się złamał. - spojrzałam na niego z pogardą. Zaraz po tym zdarzeniu podbiegł do mnie Zati, człowiek, który jako jedyny został jeszcze w tej drużynie. Reszte albo wyrzucono, albo odeszła sama, twierdząc, że nie ma zamiaru siedzieć wśród tak prymitywnych osób. W zasadzie mieli rację, ja też nie zamierzałam tu długo siedzieć. Trzymał mnie tu tylko Paweł, jednak nie zwracając uwagi na jego obecność obok mnie, zerknęłam na komórkę. Od około 2 lat było to moim uzależnieniem.
- Odłóż to wkońcu, gramy mecz! - wrzasnął Zatorski, a ja aż podskoczyłam.
- Skąd mam wiedzieć, czy za chwilę nie zadzwoni moja matka, że z Maćkiem coś nie tak?! - odwrzeszczałam mu.
- Dlaczego ty już nie jesteś tą samą Majką Piszcz, którą poznaliśmy 11 lat temu? - spojrzał się na mnie z nadzieją w oczach.
- Bo teraz mam męża, dziecko i dom na głowie. Zresztą tak, jak i ty. Powinieneś interesować się swoją rodziną, a nie moją. - warknęłam. - Poza tym, też już nie jesteś tym samym Zatim. - powiedziałam ciszej. On tylko przeczochrał moje włosy i usiadł na ławkę. Po chwili zadzwonił telefon. Jak głupia zaczęłam walczyć z własnymi spodniami, żeby wkońcu moja ręka trafiła do kieszeni. Nawet nie patrzyłam na numer, poprostu odebrałam.
- No czeeeeść! - krzyknął ktoś radosnym głosem.
- Kto mówi? - zapytałam z ulgą, że z Maćkiem raczej wszystko ok.
- No nie mów, że nie poznajesz. - fuknął nieznajomy. - To, że mam 45 lat, to jeszcze nie oznacza, że tak zmienił mi się głos.
- Igła! - wyrwało mi się na całą halę. I trudno się dziwić. Ostatni raz kogoś ze starej reprezentacji (pomijając Karola) słyszałam z dobre 8 lat temu.
- Słuchaj. Sprawa jest. Tak sobie właśnie pomyślałem, że dawno się wszyscy nie widzieliśmy. Może zrobimy sobie jakieś spotkanie, hę? - na moją odpowiedź nie musiał długo czekać. Przekazałam informację Zatiemu, i oboje tylko czekaliśmy, żeby tez mecz jak najszybciej się skończył.
- Cicho siedź teraz, ja mu to powiem. - zatrzymałam młodego libero (tfu, jakiego młodego? Trzy dyszki minęły, staruszek) przy drzwiach wejściowych. Ten jednak nie zwracając uwagi na me "umięśnione" ręce, wbiegł do domu, drąc się, że spotkamy starą reprezentację. Miałam ochotę go zabić, ale niestety minęły te czasy, w których bezkarnie można było bić siatkarzy. Teraz na wszystko, czujnym okiem patrzy dziecko.
- Co wam się stało? - skrzywił się Kłosu.

(tydzień później. Piątek. 20.00)

Stanęłam przed umówiąną restauracją i wpatrywałam się w drzwi. Nie wiem, dlaczego to zrobiłam, ale czułam, że za chwilę, całe moje wnętrze zacznie tak niesamowicie wariować, że nie będzie mogło mnie nic powstrzymać. Otworzyłam drzwi, a moim oczom ukazało się kilkunastu siatkarzy. Podbiegłam do najbliższego, Winiara, przytuliłam się do niego i w takiej pozycji zastygłam na kilka minut. Musiało to wyglądać dziwnie, ale nie widziałam ich około 8 lat, a byli dla mnie jak rodzina, z początku nie potrafiłam bez nich żyć, ale potem wkońcu trzeba było dać sobie z liścia i uświadomić, że oni mają też własne życie, że to sportowcy i nie będą zawsze na moje zawołanie, a teraz znowu mam ich tak blisko...
Nie dało się opisać mojej radości. Poprostu czułam się jak ptak. Wydawało mi się, że wszystkie problemy uciekły, że byłam lekka i gotowa, aby odlecieć. By odlecieć jak najwyżej, po marzenia. Po marzenia, które już przecież w pewnym stopniu były spełnione. Teraz wystarczyło już tylko cieszyć się chwilą. Wystarczyło już tylko obiecać sobie, że nigdy nie spieprze sobie tego pięknego życia, że nie zapomnę o tych ludziach, że nie będę bała się wspomnień. Teraz chcę żyć pełną piersią. Bo warto.
_______________

Jedno. Wielkie.
Przepraszam.

wtorek, 16 lipca 2013

Przeprosiny :c

Cześć Miśki! :3
Z powodu wielu pytań o epilog, postanowiłam napisać tutaj przeprosiny. Wiem, odpowiadam Wam, że pojawi się już dzisiaj i naprawdę staram się go napisać, ale chcę też żeby był idealny, bo to wkońcu zakończenie, więc chcę, żebyście zapamiętali to opowiadanie jak najlepiej, ale ilekroć napiszę cały rozdział, coś mi w nim nie pasuje i piszę go od nowa. Zdecydowałam więc, że nie będę Wam obiecywała i podawała ostatecznego terminu, bo tylko Was zawiodę. Postaram się jak najszybciej, ale też jak najlepiej napisać ten rozdział i mam nadzieję, że będziecie z niego zadowoleni. Niestety, chyba każdy piszący bloga ma kiedyś taki okres, w którym wena totalnie ucieka i dla mnie nadszedł ten okres pod koniec pisania.
Jeszcze raz Was przepraszam, nie pytajcie o termin, bo NAPRAWDĘ nie mam pojęcia, kiedy go dokończę. Mam nadzieję, że bardzo się na mnie nie obrazicie i cierpliwie poczekacie na to myślę ciekawe zakończenie :)
Do napisania! :3
Pozdrawiam, RudyKojot

sobota, 6 lipca 2013

Rozdział 59

- Maja, wstawaj! - szepnął Karol, który stanął w moich drzwiach, ubrany i gotowy, by stawić czoło nowemu i pięknemu dniu... Nie no, dobra, leci filozofią, a to nie ten adres. Ma być zabawnie. Sorry.
Wywlekłam się z łóżka, z wściekłością zerkając jeszcze na swojego chłopaka.
- Po co ci ten plecak? - jęknęłam, nie chcąc chyba nawet usłyszeć odpowiedzi.
- Ubieraj się, potem się dowiesz. - powiedział i zamknął drzwi, wychodząc. Po dość długim siedzeniu w jednej pozycji na łóżku, wkońcu dotarło do mnie, że przecież dzisiaj jest ten cały mecz Legii. Przez to tym bardziej nie chciało mi się pójść do łazienki, ale raczej nie miałam wyboru. Karol tego meczu nie odpuści.Wyszłam z pokoju, ale od razu wpadłam na środkowego, który zasłonił mi oczy jakąś chustką.
- Na serio nie musisz tego robić. I tak wiem, gdzie jedziemy. - wyjęczałam.
- No skoro wiesz, to o co się martwisz? - prychnął Kłos i po omacku doszłam (jakoś) do samochodu. Przez całą podróż nie odezwałam się do niego ani razu, bo wiedziałam, że grozi to albo opowieściami o Legii i piłce nożnej, albo przekonywaniem, że mam siedzieć cicho i nie ściągać chustki z oczu. Nawet nie miałam zamiaru. Byłam wręcz pewna, że kiedy ją ściągnę, zobaczę stadion piłkarski, więc wcale nie spieszyło mi się, do ujrzenia tego widoku.
- Zgubiłeś się. - stwierdziłam, kiedy wlekliśmy się już parę ładnych godzin, a przecież do Warszawy nie jest wcale tak daleko.
- Nie zgubiłem się. - powiedział stanowczo... Przecież ja i tak wiem swoje.
Wkońcu dojechaliśmy. Kłos zdjął opaskę z moich oczu i zobaczyłam coś, czego nigdy w życiu nie spodziewałam się, że jeszcze zobaczę.
- Ale przecież... mecz... - wyjęczałam, cały czas nie mogąc uwierzyć, że znajduję się w tym miejscu.
- Oddałem bilety Wronce. Mecz może poczekać. - powiedział zaciskając usta.
- Tak poprostu? - popatrzyłam na niego z niedowierzeniem.
- No dobra! Przegrałem je jak graliśmy w pokera! - wrzasnął, ale po chwili nieco się uspokoił i ruszyłam w stronę lasku, w którym stał mój kochany, wakacyjny dom. (
Spędziłam tu całe dzieciństwo, ale kiedy wstąpiłam do grona cheerleaderek, a potem do sztabu reprezentacji Polski, byłam wręcz pewna, że nigdy już go nie zobaczę. Kiedyś przyjeżdżałam tu co roku. Tak właśnie wyglądały moje wakacje. Stanęłam jak wryta, kiedy zobaczyłam ten drewniany, mały domek, stojący wśród drzew i śpiewających ptaków. Nic się nie zmienił. Ten sam mech porastający ściany, te same brudne okna, których nigdy nie było czasu umyć, ten sam stary grill, który stał tu od zawsze.
Łzy napłynęły mi do oczu, przed którymi stanęły obrazki z dzieciństwa. Bałam się wejść do środka. Nie chciałam, żeby do głowy napłynęły mi wspomnienia, które już nigdy nie powrócą. Jednak nadusiłam klamkę. Zobaczyłam skórzaną kanapę. Zakurzoną, wyblakłą i obdartą. Wtedy kosztowała majątek, a teraz tak poprostu leży w tym starym domu, nikomu nie potrzebna. Po całym pokoju były porozrzucane małe samochodziki Roberta, których niedawno szukał w Wałbrzychu. Obok zabawek były także smoczki i pieluchy, zapewne Adama. Ile mógł mieć wtedy miesięcy?
Nie wiadomo jak, siedziałam już w ramionach Karola i płakałam na jego koszulkę.
- Dziękuję. - powiedziałam przez łzy. Kiedy już się uspokoiłam, byłam gotowa, aby wejść do pokoju, który zapewne przywieje najwięcej wspomnień. Do mojego pokoju. Zielone ściany i ciepły, letni wiatr, to pierwsze, co poczułam. Potem zobaczyłam półki, pełne pluszowych zabawek. Każda z nich coś dla mnie znaczyła. Każda była częścią mojego dzieciństwa. Nie lubiłam wspominać, nie chciałam patrzeć w przeszłość, ale teraz zrozumiałam, że tego właśnie mi potrzeba. Odwróciłam się w stronę Kłosa i znów mocno go przytuliłam. Byłam ogromnie szczęśliwa. Chciałam mu się jakoś odwdzięczyć. On zrobił dla mnie tak wiele, a ja nie potrafię mu nawet nic powiedzieć, bo czuję, że z każdym słowem, potok łez będzie stawał się większy, a tego nie chcę. Jeszcze raz popatrzyłam na cały dom, a wtedy Karol delikatnie szturchnął mnie w ramie.
- Błagam cię Maja, zbierałem się do tego od początku naszej znajomości i jeśli teraz dasz mi kosza, to wyskoczę przez to okno. - zaczął, błagalnie patrząc mi w oczy.
- Tu jest akurat nisko. - zaśmiałam się przez łzy.
- No to przynajmniej złamię sobie nogę. - uśmiechnął się nerwowo. - Maja, czy ty.. - zaczął, ale znowu się zaciął.
- Tak. - powiedziałam z udawaną litością i po raz 355647695325257 już dzisiaj rzuciłam mu się na szyję. Nagle usłyszałam głośne walenie do drzwi.
- Igła?! - wrzasnęliśmy oboje, aczkolwiek ja ze zdziwieniem, a Karol z radością.
- Witajcie nowożeńcy! Aha, nie nowożeńcy... Nowonażeczeńcy? - zapytał Pit, za których weszła wysoka blondynka.
- O co tu chodzi? - zapytałam Karola. - Po co ona tu przyjechała? Wszyscy chyba dobrze wiecie, że jej nie trawię. - skrzywiłam się, a po chwili zabiłam Izę wzrokiem. Speszona, odwróciła wzrok. Winner!
- A widzisz? Jakoś ją sobie ustawisz.
- Nie chcieliście jechać na mecz, to mecz przyjechał do Was! - wrzasnął Igła, mrugając porozumiewawczo do Kłosa.
- Widziałam to. - stwierdziłam, ale nie miałam chyba co narzekać, bo chłopaki zaczęli już rozkładać wielki ekran. Usiadłam na kanapie. Byłam niesamowicie szczęśliwa, że spotkałam tych dwumetrowych Złotoryjców na swojej drodze.
____
Ogromnie Was przepraszam, że tak długo musieliście czekać, ale niestety jak widzicie tracę radość pisania :c Czeka nas już tylko epilog i koniec...
Nie wyszedł ten rozdział do końca tak, jak chciałam, ale nic nie poradzę :/

PS. Polaczki wygrały przegrany mecz. :D Pozdrawiam "USA'ńczyków" xd

czwartek, 20 czerwca 2013

Rozdział 58.

- Wracamy do domu! - wrzasnął Igła, ciągnąc za sobą torbę, której chyba nie udało się zbyt dobrze spakować.
- Wracamy do Spały, Krzysiu. - poprawił go Rucek.
Wsiedliśmy do autobusu i przez większość drogi w ciszy jechaliśmy do wioski.
- Wiecie co? - zaczął Zibi. - Ja to mam ochotę się z tąd wyrwać - powiedział, a żeby dodać powagi swojemu przemyśleniu, teatralnie spojrzał w dal. Po autobusie rozeszło się chóralne "Ja też". Chłopaki zaczęli się dzielić swoimi opowieściami, jak to marzą o wakacjach na jakichś ciepłych wyspach. Jak dla mnie, to trochę to dziwne, bo przecież to siatkarze. Oni zarabiają tyle, że do miesiąc mogliby fundnąć sobie taki wyjazd.
- Maja, a ty gdzie chciałabyś wyjechać? - zapytał wkońcu Ziomek. Ja miałam trochę inne marzenia niż oni, co oczywiście poskutkowało kilkonastoma minami w stylu "O.o". Mi wystarczył domek nad jeziorem, gdzie kiedyś spędzałam wszystkie wakacje. No poprostu o niczym innym teraz nie marzyłam!

- Jesteśmy!! - krzyknęłam i pognałam do recepcji, żeby czasem nikt nie zarezerwował mojego pokoju.
- Przepraszam, ale ten pokój jest już zajęty. - powiedziała recepcjonistka z uśmiechem, który nie schodził jej z twarzy. Kurde, czy one jedyne co ćwiczą to uśmiechy i sympatyczne gadki?!
- Ale jak to "Zajęty"?! - wrzasnęłam i odwróciłam się w stronę siatkarzy. - Który!?
- Ekhem. - odchrząknęła dziewczyna. - Jeśli chciałaby pani wiedzieć... - zaczęła i spojrzała na jakąś kartkę. - W "pani" - (tutaj niestympatycznie wzięła to słowo w cudzysłów) - pokoju jest niejaki pan Wojciech Szczęsny. - po jej słowach poczułam, jak zaczyna mi się robić gorąco.
- To oni jeszcze tutaj są?! - wydarłam się.
- Oczywiście. Nasza reprezentacja będzie tutaj przez najbliższy tydzień i musimy zapewnić im jak najlepsze warunki. Przepraszamy. - gadała jak katarynka, aż chciało się przywalić w ry.. twarz.
- My też jesteśmy reprezentacją. - mruknął Karol.
- Och, doprawdy? Bardzo przepraszam. Proszę, oto kluczyki do waszych pokoi. Są na samej górze. Miłego pobytu. - powiedziała wrednie i wręczyła każdemu po kluczyku.
- Ej, jaki czadzior! Ja nigdy nie mieszkałem na strychu! Tam będą pewnie takie zarąbiste ukośne sufity! To będzie takie... jooo! - zapowietrzył się Zati.
- Albo będą nietoperze, kurz i zarwane łóżka. - jakże optymistycznie stwierdził Dziku.
- Albo nie będzie łóżek.. - westchnął Zibi.
Weszliśmy na samą górę, no i niestety, Zbychiał miał rację. Beznadzieja. Totalna beznadzieja. Pocieszenie jest takie, że to może ja miałam tylko takiego pecha i trafiłam na takie mieszkanie. Wkońcu to bardzo wiarygodne, bo babka z recepcji mnie jakoś nie polubiła.
Nagle usłyszałam krzyk z pokoju obok. Wbiegłam, żeby uratować Zatiego.
- Boże, aż tak źle?! - wrzeszczałam, kiedy tylko stanęłam w drzwiach.
- Jakie źle?! - oburzył się Paweł. - Mają tutaj te fajne sufity i nie mieszkam sam!!
- To znaczy? - zapytałam, ale po chwili pożałowałam, że to zrobiłam.
- Patrz! Tu jest pajęczyna! Czyli musi być też pająk. Nazwę go Wacław.
- A nie boisz się pająków? Jesteś pewny?
- Tak! - krzyknął i wygonił mnie z pokoju.
Położyłam się spać, ale mój sen nie potrwał długo, bo ponownie usłyszałam krzyk, teraz już troche bardziej rozpaczliwy. Jezu, dlaczego ja nie mogę mieć choć raz normalnych warunków do snu?!
- Co jest? - zapytałam zaspana. - Gdzie tu jest jakieś światło, bo nic nie widzę?
- Nie ma światła! - aha, na fakt... - Maja, zamień się pokojem! Ten pająk jest gigantyczny, a kiedy chciałem się podnieść, to uderzyłem się w głowę o ten głupi sufit!
- Przecież ty się podobno nie boisz pająków.
- Nooo, ale ten był gigantyczny! Jakiś tropikalny!
- Ale Zati.. - westchnęłam. - Takie pająki to ty znajdziesz nawet w swoim domu... - powiedziałam.
Ruszyłam ponownie do pokoju, ale nie było już nawet sensu zasypiać, bo na zegarku widniała godzina 5.54, a o 6.00 pobudka. Ubrałam się, ruszyłam do łazienki... a prawda, ja nie mam łazienki. Podreptałam na to "normaalne" piętro, gdzie przywitała mnie recepcjonistka, ale nawet nie zwróciłam na nią uwagi, tylko poszłam do wspólnej toalety. Umyłam się, odłożyłam kosmetyczkę do pokoju i ruszyłam na stołówkę. Po dziesięciu minutach byli tam też siatkarze.
- Jak się spało, Misie? - zapytałam, kiedy do pomieszczenia weszła trójka Michałów. Wszyscy podnieśli kciuk do góry, nawet na mnie nie patrząc.
- Majaaa? - zapytał Pit, wchodzący na stołówkę. - Co jedzą małe jaskółki? Ale szybko, bo zaraz wychodzę.
- A co, zamierzasz zabrać Izę do zoo? - wybuchnęłam śmiechem.
- Niee, do Mc'donalds'a. - prychnął.
- Serio nie ma lepszych miejsc w okolicach Spały?
- No chciałem ją zabrać do dmuchanego parku rozrywki, bo zawsze marzyłem, żeby utonąć w basenie z kulkami... - rozmarzył się, ale przerwał swoje rozmyślenia i powrócił do tematu. - No to co jedzą jaskółki?
- No ale czemu pytasz?! - krzyknęłam, a Pit natychmiast otworzył obie dłonie, z których wyleciało małe stworzenie. - To jest nietoperz, debilu! Nietoperz! - wrzasnęłam i padłam na ziemię.
- I co on może mi zrobić? - jęknął Nowakowski.
- One przenoszą wściekliznę! Jezu, jaki ty jesteś głupi, przez ciebie wszyscy zginiemy, bo nie mamy surowicy! Pewnie teraz woła tych swoich braci z koloni!
- To chyba spierdalamy, co nie? - zapytał Winiar i natychmiast uciekliśmy na zewnątrz. Gdy już byliśmy bezpieczni podeszłam do środkowego z miną zabójcy.
- Ja cię kiedyś zabiję, Nowakowski!!!
- Jeśli on prędzej nie zabije nas. - zauważył Dziku. Po chwili z hotelu wyszedł też Karol, który chyba był zdziwiony naszą poranną wycieczką, ale nie odezwał się na ten temat, tylko zaczął skakać z radości, że już niedługo jedziemy na mecz Legii. Łuhu, jak się cieszę.
___
Dobijamy do końca! Przestanę Was zamęczać, yeah! :D

czwartek, 13 czerwca 2013

Rodział 57.

Rano, przy śniadaniu dominował temat Pita i jego dziewczyny. Kurde no, nie mogłam znieść tego, że ten malutki (duszą oczywiście, bo ciałem to jest jakieś 30 cm większy ode mnie) Piotruś znalazł sobie kogoś, z kim będzie spędzał więcej czasu, niż z nami. To takie straszne, że aż nie mam ochoty ochrzaniać siatkarzy za ich głupie teksty... Jest ze mną źle. Bardzo źle. Pit jeszcze będzie miał wyrzuty sumienia, że mnie wplątał w jakąś depresję, czy coś. Właśnie dlatego, postanowiłam mieć na niego focha, do czasu, aż nie skończy z tą całą Izą. Jakiś taki dziwny się zrobił od... wczoraj... No, właśnie, od wczoraj.
Bez jakiegoś większego celu wpatrywałam się w stół, kiedy nagle poczułam na sobie wzrok środkowego.
- No co się gapisz, idioto?! - wydarłam się, ale nie zrobiło to na nim większego wrażenia. Powiedziałam do Pita brzydkie, niedopuszczalne i niekulturalne słowo, a jego to wogóle nie ruszyło?! Nawet mnie nie upomniał?! Tak poprostu z poker face'm przesunął wzrok na kolegów?! Oddajcie mi tego starego Piotrusia! Ruszyłam powoli do pokoju, bo jakoś nie miałam humoru, żeby siedzieć z siatkarzami w stołówce. Zbyt ciasno i zbyt blisko pewnego człowieka.
Gdy weszłam do swojego mieszkania, nie bawiła mnie nawet rozmowa Olka z żoną. Uwaliłam się na łóżku i spojrzałam w sufit. Nie było mi dane długo tak sobie poleżeć, bo do pokoju wszedł Bartek.
- Wyjeżdżamy o.. - nie dokończył, bo uciszył go fizjoterapeuta. - Maja, zrobimy mu wiochę? - w jednej chwili znalazł się obok mnie i zaczął szturchać ramieniem.
- Nie. - odparłam krótko. Nie miałam kompletnie humoru, a jeszcze dzisiaj kolejny mecz. Tragedia...
- No weź! - prosił, robiąc maślane oczy. Widząc, że się ze mną nie dogada, dodał: - No dobra, sam mu zrobię wiochę, ok?
- To sobie rób. Mam to w dupie. - odpowiedziałam mu jakże sympatycznie. Ja na serio chciałam teraz siedzieć w ciszy i spokoju... Nagle poczułam, że Kurek mocno uszczypnął mnie w ramie. To nie było jakieś tam sobie uszczypnięcie. To było uszczypnięcie dwumetrowego, napakowanego faceta. Bolało. Z moich ust wydobył się głośny pisk. No nie powiem, to brzmiało dziwnie.
- Co ty robisz, do cholery?! - krzyknęłam, zamachując się, żeby dać mu w twarz, ale wtedy on delikatnie klepnął mnie w czoło, pokazując na Bieleckiego.
- ... Nie, kochanie, ma tu żadnej kobiety. Jak to, co to był za krzyk... to Bartek. - powiedział już pewniej. - On czasem ma takie zaburzenia psychiczne i zaczyna się drzeć i panikować. Rozumiesz, przemoc w rodzinie, nie miał zbyt przyjemnego dzieciństwa, to nie jego wina... - zapewnił z powagą, a mina Bartka momentalnie z banana, zamieniła się w podkowę. Wyglądało to tak komicznie, że nawet ja, obrażona na cały świat, wybuchnęłam śmiechem. Boże, oni nawet nie wiedzą, jak ja kocham te ich debilne żarty, ale oczywiście Majeczka jest zbyt dumna, aby im to powiedzieć.

O 15.30 mieliśmy być w autobusie. Wyszłam troche wcześniej, usiadłam na swoim miejscu i bezmyślnie wpatrywałam się w chodnik. Wkońcu do środka wszedł też Dziku i zaczął się kręcić. Gdy wkońcu znalazł odpowiednią pozycję wydarł się na cały samochód.
- Obczaj Pita!!! - popatrzyłam w stronę środkowego, ale po chwili pożałowałam, że to zrobiłam. Zauważyłam Piotrusia całującego się z Izą. Kurrrna, po cholere on mi to pokazał? To już nie jest ten sam, malutki Piter...
Ponownie popadłam w pewien rodzaj depresji i siedziałam obrażona na cały świat. Bus wypełniał się wielkoludami. Nareszcie, cały w skowronkach wbiegł do niego Nowakowski.
- Uff, przyszłem na czas! - krzyknął, wycierając czoło.
- Przyszedłem, Pit. - upomniałam go, a po chwili uzmysłowiłam sobie, co on właśnie powiedział. - Powiedz to jeszcze raz! - wrzasnęłam z radością.
- Ale co?
- No to, co powiedziałeś przed chwilą!
- "Co".
- Nie "Co", tylko to, co przed chwilą powiedziałeś!
- Ale ja przed chwilą powiedziałem "Co". - wzdrygnął ramionami, a ja pacnęłam się w czoło.

Wkońcu dojechaliśmy. Na meczu nic ciekawego się nie wydarzyło. Polaczki przegrali, ale przecież to tylko mecz towarzyski, więc wszyscy siatkarze mieli go w czterech literach, bo myślą tylko o Lidze Światowej, którą też oczywiście wygramy, no nie?
- A tak w sumie, to dlaczego palec serdeczny, nazywa się palcem serdecznym? Przecież to jest nieładnie, kiedy się go pokazuje... - zastanowił się Pit w drodze powrotniej, z uwagą przyglądając się swojej dłoni.
- Ten obok to serdeczny. Ten to środkowy. - powiedziałam znudzonym głosem.
- Serio?! A ja myślałem, że ten obok to wskazujący! - krzyknął, a ja strzeliłam drugiego palm face.
______
Cześć :]

środa, 5 czerwca 2013

Rozdział 56

- Ach o to chodziło! - wrzasnęłam sama do siebie. - Pietrek ma dziewczynę! - po moich słowach nastała cisza, a kiedy ta informacja dotarła do naszych tępych mózgów wybuchnęliśmy śmiechem. - Biegnę po Karola! - krzyknęłam, i wybiegłam z pokoju, a po chwili wbiegłam spowrotem, ciągnąc za rękę zdezorientowanego Kłosa.
- Co jest? - zapytał, gdy zobaczył naszą polewkę. Wskazaliśmy na okno, a zdziwiony siatkarz podszedł do niego, patrząc się na nas ze zmarszczonymi brwiami, po czym również wybuchnął śmiechem.
- Ale patrzcie jaki cwaniak, na takiego koksa poszedł. - Zibi przylepił twarz do szyby. - Ręce w kieszeniach i że niby taki hardcore.
- Robimy wiochę. - stwierdził Karol.
- Nie! Nie po to cię tu przywlekłam, żebyś demolował Piotrusiowi być może miłość jego życia. - krzyknęłam, ale moje błagania nic nie pomogły, po siatkarze już otworzyli okno.
- Piotruniuniuniusiu! Płatusie z mleczuciem gotowe! Mamusia dzwoni i pyta, czy zjadłeś pięć porcji świeżych i zdrowych warzywek! - krzyknął słodkim głosem Kłos, po czym zaczęli się turlać po podłodze.
- Ja pierdole. - skomentowałam tylko słowa Karola. Mina Pita była niewyobrażalnie złowroga. Prawie pomyślałam, że chciał nas zabić, ale przecież Piotruś nikogo by nie zabił, jest zbyt dobry.
- Jesteście okrutni, wiecie o tym? - zapytałam.
- O Boże, Maja... - jęknął Zibi. - Co my, baby jesteśmy, żeby umawiać się na kawkę i plotkować o nowej dziewczynie Pita? Nie, Maja. My jesteśmy facetami.
- Ta informacja dotarła do mojego mózgu jakiś rok temu, kiedy pierwszy raz się do mnie odezwałeś. - ziewnęłam.
- Gdyż?
- Gdyż, kiedy cię przepraszałam za cheerleaderki, powiedziałeś, że mogę ci się jakoś odwdzięczyć.
- I ty już sobie pomyślałaś, że...
- Nie, Zbyszku, ale podobno jesteś facetem i nie umawiasz się na kawę, żeby sobie...
- Facetem jestem, ale 99-procentowym. Ten jeden procent zwany zboczeniem mnie nie dotyczy. - poruszył brwiami, przerywając mi.
- Zobaczymy, zobaczymy. - spojrzałam się na niego ze złowrogim uśmiechem.
- Cwana jesteś, tak wogóle. - stwierdził. No oczywiście, że jestem cwana, czy on kiedykolwiek w to wątpił?
Po chwili do pokoju wbiegł wkurzony Pit.
- Jak ma na imię, gdzie się poznaliście, i jaki ma rozmiar. - powiedział jednym tchem Bartman.
- A podobno jesteś 99-procento..
- Zamknij się Maja. - przerwał mi szybko i popatrzył z nadzieją na Pita.
- Nazywa się Iza, poznałem ją na meczu, jak rozdawałem autografy...
- To ona jest kibicką?! - jęknął Bartek.
- Nooo! - krzyknął podekscytowany Nowakowski.
- Boże. Jaka ciota!
- Co ciota, co ciota?! - Zibi zbeształ Kurka. - Może powiedz, że byś nie brał. - po tych słowach spojrzał się na mnie i zatkał mi usta, zanim zdążyłam się odezwać.
Reszty rozmowy nie słyszałam, bo wyszłam z pokoju. Było już około 2.00, więc Olo mógł mnie za chwilę nie wpuścić.

(następnego dnia rano, śniadanie)

- Maja, czaj co mam! - wrzeszczał Karol na całą stołówkę. Kiedy już poprzepychał się przez stoły i siatkarzy zaczął wymachiwać mi przed oczyma dwoma kartkami. - Wiesz, co to jest?! Czy ty wiesz, co to jest?! - darł się jak jakiś ogłupiały.
- Bilety. - powiedziałam bez emocji.
- Jak ty możesz tak poprostu powiedzieć "bilety"? - spojrzał się na mnie z wyrzutem. - Wiesz, na co to są bilety?!?!
- Na Legię zapewne.
- No właśnie!!
- Łał. - podsumowałam.
- No jakie "łał"?! Kobieto, do 5.00 rano siedziałem na laptopie, żeby je zdobyć!!
- Pewnie i tak na końcu wyżuliłeś. - wzdrygnęłam ramionami.
- Wcale nie. - oburzył się.
- Jak to nie, przecież mówiłeś, że jakieś laski ci je dały. - wtrącił się Wronka, po czym dostał mocnego kopa w cztery litery. Takim oto sposobem, byłam skazana na oglądanie meczu Legii, w towarzystwie wrzeszczącej hotki - Karola. Już widzę te piski i bieganie po autografy. Sweet'aśnie.
Ale teraz w stołówce krążył inny temat. Mianowicie Pit i ta cała Iza.
- Maja, a ty co taka cicha w temacie dziewczyny Piotrusia? - szturchnął mnie Dziku. - Zazdrosna? - wybuchnęli śmiechem. W sumie, to nie wiem, czemu, ale ta cała Iza mi nie pasowała. Nie do Pitera... Bo czy do niego wogóle pasuje jakaś dziewczyna? Do tego mojego małego Piotrusia? Czyżby zaczął dorastać?
_____
Krótki w cholerę, ale chcę już dobić do końca, bo mam zaplanowaną dobrą końcówkę :D
Potem w pełni zajmę się drugim blogiem (-Skąd masz taką fajną koszulkę? - A Plus mi dał). Mam nadzieję, że kogoś to zaciekawi, mimo, że nie będzie tak zabawny (chyba) jak ten. A jeśli nikomu się nie spodoba, pomyślę nad innym :D