poniedziałek, 11 lutego 2013

Rozdział XXII

     Całą naszą trzynastkę, bo Guma oczywiście nie wpadł na imprezę, obudziło walenie do drzwi.
- Co to ma być?! - wydarł się Anastasi, w ręku trzymając kartkę, którą wczoraj zawiesił mu na drzwiach Igła.
- Ymm... Kartka? - dokładnie przyjrzał się przedmiotowi Krzysiek, co jeszcze bardziej rozwścieczyło Andree.
- Co to ma znaczyć?!
- Ja mogę wytłumaczyć... - zaczęłam, chcąc już któryś raz uratować im dupę.
- Maja, ja doskonale wiem jacy oni są... Ignaczak, wyjaśnisz mi to, czy nie?
- A... ja... to znaczy... - zaczął się jąkać libero.
- Trzydzieści kółek wokół ośrodka!
- To chociaż...
- Czterdzieści! I szybko, bo za pół godziny musimy być na lotnisku! - spojrzałam na zegarek. Była 8:28. Za godzinę mam samolot. Mam, bo chłopaki jadą jeszcze na oficjalne przywitanie, więc odlatują później. Szybko spakowałam swoje rzeczy i wyszłam na korytarz.
- Masz Krzysiu, spakowałem cię. - Łukasz podał torbę koledze.
- Co zrobiłeś?! Mówiłem ci już, nie grzeb w moich rzeczach!
- Spoko, nikomu nie powiem o tych bokserkach w owieczki. - mrugnął Ziomek i podszedł do mnie. - człowiek chce pomóc, a ten go ochrzania... - westchnął. Włożyłam bagaż do autobusu i powoli ruszyłam w stronę drzwi.
- Majaa!! - usłyszałam głośne wołanie zza pleców, a kiedy się tylko odwróciłam, Pit rzucił mi się na szyję.
- Co ty robisz?!
- Bo się chciałem pożegnać!
- Debilu, przecież ona też jedzie na lotnisko. - kopnął go Bartek. Weszłam do pojazdu i wygodnie rozsiadłam się na miejscu, na którym zawsze siedziałam. Dziewczyny zaczęły rozmawiać o tym, że szkoda wyjeżdżać, bo bardzo im się spodobało... Tak, mi też... I też strasznie żałuję, że wyjeżdżamy. Wyszłam z busa, który podjechał pod same drzwi lotniska.
- Weź mi go! - wydarł się Bartek - Jęczydupa jedna! - prychnął na Piotrka, który wlekł się za nim z obrażoną miną. Nowakowski ponownie rzucił mi się na szyję, jakby miał mnie już więcej nie zobaczyć.
- Piter, przecież ja za trzy tygodnie pojadę z wami do Londynu... - poklepałam go po plecach, ale nie pomogło.
- Trzy tygodnie... - chlipnął środkowy. W tej właśnie chwili ogłoszono, że za chwilkę nasz samolot odleci.
- I do kogo ja będę teraz zarywał?! - wydarł się Zibi, kiedy odchodziłam.
- Do mnie? - powiedział Dziku, tak jakby wcale nie wierzył w to, co mówi.
- Gej.. - skomentował Bartman i odwrócił się od przyjaciela.
- Zadzwoń jakbyś umarła! - krzyknął Bartek, kiedy wchodziłam do samolotu. On podobno przestał już bać się latać. Podobno!
- Pożyczę komórkę od Boga i zadzwonię! - darłam się przez całe lotnisko, hamując ruch.
- Ty to chyba od diabła! - dołączył się Igła.
- Majka pójdzie do nieba, bo tylko ona mnie słucha! - obraził się Pit, a ja już wsiadłam do samolotu. Ostatni raz spojrzałam na chłopaków i ze łzami w oczach weszłam do pomieszczenia. Zauważyłam, że Andrea zaczął coś do mnie wrzeszcać i gestykulować, ale i tak nic nie zrozumiałam. Po chwili dostałam sms'a od Kurka, bo tylko jego miałam numer. Oj, przepraszam. Miałam jeszcze Zbycha, bo napisał mi go na serwetce.
        
Za tydzień w sobotę masz stawić się we Wrocławiu, bo robimy reklamówkę Plusa. O.o Nie pytaj po co masz tam być. Trener każe - Bartuś robi ;))

Nic nie odpisałam, bo nie miałam już kasy na koncie. Wszystko wygadałam z rodzicami w Sofii. Dolecieliśmy na miejsce. Na parkingu czekał tata. Powinnam rzucić mu się na szyję, ale jakoś nie cieszyłam się, że widzę to lotnisko, z którego trzy tygodnie temu wylatywałam do Bułgarii...

A tymczasem u naszych Złotoryjców, bo chyba to was bardziej interesuje ;]

- Zgniotłeś mi kwiatka!!!! - taak, to był Piter.
- Stary, zobacz jak wygląda mój. - skrzywił się Bartek, pokazując koledze roślinę.
- Ale ładnie pachnie. - rozmarzył się Winiar, wąchając zawartość swej dłoni.
- Ej, ale słoneczniki chyba nie pachną. - zauważył Piotrek, na co wszyscy rzucili w niego złowrogim spojrzeniem.
- Ma rację... - zasmucił się Dziku.
- Bo to nie pachnie ten kwiat, tylko ja! - krzyknął Igła.
- A to nie są moje perfumy? - znieruchomiał Łukasz, kiedy zabrał głęboki wdech.
- Ziomuś... tylko troszkę prysnąłem.
- Coo?! Tymi, co ci mówiłem, że je zawsze dostaję pod choinkę, tymi najdroższymi?!
- Łe Jezuu... koledze nie pożyczysz? - wyszczerzył się Ignaczak. Żygadło zaczął nerwowo przebierać w swojej torbie, która stała pod jego nogami.
- To jest według ciebie trochę?! - pokazał na buteleczkę, w której nie było prawie nic.
- Odkupie ci...
- One są z Włoch!! - Łukasz był już cały czerwony z wściekłości, ale przerwał im trener, który zaczął swoją przemowę.
________
Komentujcie noo! ; c

7 komentarzy:

  1. szybko piszesz , ale baaaardzo fajnie :D no ja bym chciała już cd :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Szybko, bo inaczej moja przyjaciółka mnie męczy xD
    Ale też już właśnie myślałam, żeby troszkę zwolnić, bo za szybko się skończy :D

    OdpowiedzUsuń
  3. świetne opowiadanie . :) Idealne na poprawę humoru . :D

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie, nie.. Pisz tak szybko, bo coraz bardziej mi się to podoba. :D
    Pozdrawiam z ferii. ;D

    OdpowiedzUsuń
  5. Zajebiste :D pisz szybciej i żeby było dłuższe! :D i nie kończ tego, bo nie będę miała co robić ;O i dodaj... sama wiesz kogo ;D

    OdpowiedzUsuń
  6. świetne , przeczytałam całe za jednym zamachem :P nie obrażę się jeżeli będziesz dodawać codziennie :P haha .
    Pozdrawiam :D

    OdpowiedzUsuń